czwartek, 11 grudnia 2008

I po blokadzie

Ostatnio tematem nr. 1 w mediach odnośnie Wikipedii była sprawa wpisania na czarną listę jednej strony i jednego obrazka w anglojęzycznej Wikipedii przez przez dość dziwną brytyjską organizację o nazwie "Internet Watch Foundation" (IWF) (http://www.iwf.org.uk/) W sumie wydawałoby się cóż z tego? Organizacja ta nie ma żadnej formalnej władzy. Nie jest to "policja internetowa". Ot po prostu kilkanaście osób, które sobie tworzą listę stron, które im się nie podobają bo zawierają obrazki, które są ich zdaniem nielegalne.

Szokiem okazał się jednak fakt, że rezultatem wpisu na tę czarną listę było odcięcie od możliwości edytowania Wikipedii ok 90-95% populacji internautów w Wielkiej Brytanii. Z tego co pisała sama ta organizacja, nie spodziewała się ona takiego efektu swojej działalności. Nie wdając się w techniczne szczegóły był to powiedzmy z jednej strony nieoczekiwany skutek niezbyt przemyślanego mechanizmu blokowania wandali w Wikipedii i z drugiej niezbyt przemyślany mechanizm filtrowania dostępu do stron WWW przez dostarczycieli internetu, którzy jak się okazało korzystają w dość bezrefleksyjny sposób z czarnej listy tworzonej przez "IWF". Niby przypadek - ale pokazał faktyczną władzę jaką ma ta organizacja w kwestii dostępu do internetu.

Dotąd słyszeliśmy o internetowym "chińskim murze" w Chinach, czy przepuszczaniu całego ruchu internetowego przez jeden centralny serwer w Arabii Saudyjskiej. Nikt jednak nie pomyślał, że zbliżony całkiem mechanizm działa też w Wielkiej Brytanii.

Nie jest tak, jak napisał WarX w swoim blogu, że IWF jest to mało znana organizacja. To znaczy jest mało znana, bo działa w "cieniu" i mimo, że istnieje od 1996 r. niewiele osób zauważało dotąd bezpośrednio efekty jej działania, a w każdym razie nie przedostawało się to do opinii publicznej. Organizacja ta była jednak już od dawna przedstawiana przez brytyjskie ministerstwo spraw wewnętrznych swoim kolegom z innych krajów Unii Europejskiej jako wzór do naśladowania. Rzekomym efektem jej działania miało być to, że na serwerach znajdujących się w Wielkiej Brytanii skutecznie usunięto wszystkie zdjęcia i strony zawierające dziecięcą pornografię, tzw. pornografię ostrą, a także zaczęto usuwać strony zawierające treści w inny sposób nielegalne w tym kraju - np: rasistowskie, ba zwalczano nawet skutecznie możliwość rejestrowana domen, które "kojarzą się nieodparcie z nielegalnymi treściami".

Sama "czarna lista" jest tajna. O dopisywaniu do niej stron decyduje rada Fundacji, składająca się z 9 osób. Rada ta dopisuje strony na podstawie napływających donosów. Czyli jak Ci się jakaś strona nie podoba to wchodzisz na stronę IWF, klikasz na "Report Illegal Content", piszesz co Ci się nie podoba, a następnie pracownicy IWF wpisują lub nie stronę na czarną listę, wg dokładnie nie wyjaśnionych kryteriów. I potem 90-95% internautów w Wielkiej Brytanii, gdy próbuje stronę otworzyć w przeglądarce dostaje informację, że dana strona nie istnieje (tzw. kod 403), tak jakby omyłkowo wpisali błędny adres. Nikt nawet nie wyjaśnia, że strona została zablokowana oraz dlaczego i na podstawie jakiego donosu - jej dla Ciebie po prostu "nie ma i nigdy nie było", zupełnie tak jak w Orwellowskim "ministerstwie prawy".

Brytyjczycy chwalili się jeszcze niedawno, że zaletą ich rozwiązania jest jego "poza-prawność" - tzn. opiera się on na cichym porozumieniu między dostarczycielami internetu, policją i rządem, którego działanie nie wymaga np: przeprowadzania procesów, czy choćby postępowań prokuratorskich. Co więcej sama Fundacja jest umocowana prawnie jako "incorporated charity, limited by guarantee", co oznacza, że że nie można np: finansowych skutków jej decyzji nigdzie zaskarżyć.

Zastanówmy się jednak spokojnie. Oto mamy działającą poza-prawnie niemożliwą do zaskarżenia organizację, która:

  • może zablokować każdą stronę WWW w taki sposób, że wygląda to tak, jakby tej strony nigdy nie było
  • blokada ta jest zakładana w sposób tajny, decyzją kilku osób
  • ich decyzja jest niezaskarżalna i nieodwoływalna.

Wyobraźmy sobie teraz, że podobną instytucję założylibyśmy dla kontroli prasy czy telewizji. Jakbyśmy ją nazwali? W Polsce mieliśmy taki urząd do 1989 r. - nazwał się Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk a bardziej popularnie - cenzurą. Działał on mniej więcej tak:

  • mógł zablokować druk każdej publikacji - w większości przypadków (poza paroma niepokornymi czasopismami w rodzaju Tygodnika Powszechnego) w miejsce zablokowanej publikacji umieszczana była jakaś inna aby czytelnik nie mógł się zorientować, że czegoś nie mógł przeczytać
  • decyzje o blokadzie były podejmowanie w sposób tajny
  • decyzje te były niezaskarżalne i nieodwoływalne...

Na skutek szumu medialnego, który był możliwy dzięki temu, że w Wielkiej Brytanii nie ma odpowiednika Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk działającego dla prasy i telewizji blokada nałożona przez IWF została ostatecznie cofnięta przez nią samą. I wszystko niby jest już teraz OK, przynajmniej jeśli chodzi o możliwość czytania i edytowania Wikipedii w Wielkiej Brytanii. Ale IWF i inne tego rodzaju instytucje w innych krajach, które się na IWF wzorują - działają nadal. "Czarna lista" IWF nadal jest tajna i są do niej wciąż dopisywane kolejne strony i lista ta nadal jest stosowana przez prawie wszystkich brytyjskich dostarczycieli internetu...

A zatem cieszmy się naszą wolnością słowa w internecie - Until next time IWF or similar watchdog in another country block us again - jak napisał David Gerard w jednym z komentarzy mailowych dotyczących tej sprawy.

czwartek, 7 sierpnia 2008

Wikipedia jako przewodnik turystyczny

Wracając jeszcze do Olgi Tokarczuk, skrytykowała ona w swojej powieści "Bieguni", wszelkie tradycyjne przewodniki turystyczne, jako nieaktualne już w momencie drukowania i dodatkowo narażające turystów na tzw. "syndrom paryski", czyli doznanie głębokiego zawodu, gdy się porównuje piękne zdjęcia i opisy z przewodników z tym co się faktycznie zastaje na miejscu.

Słowami swojej narratorki oświadcza ona, że sama posługuje się jako przewodnikiem tylko "Nowy Atenami" ojca Benedykta Chmielowskiego, Moby Dickiem oraz oczywiście Wikipedią. Co do Wikipedii to rozumiem, że z tego powodu, że to jakby bardziej aktualna wersja "Nowych Aten", natomiast w przydatność Moby Dicka jako przewodnika turystycznego trochę wątpię, chyba, że ktoś ma zamiar odwiedzać tylko atlantyckie i pacyficzne porty.

Co do użyteczności Wikipedii jako przewodnika turystycznego przekonałem się ostatnio osobiście w czasie wakacji na Kaszubach. Po kilku dniach obżarstwa i wylegania się nad jeziorem Kłodno, jako zdeklarowany wróg papierowych przewodników turystycznych i stron WWW promujących nachalnie atrakcje turystyczne w sposób mogący tylko wywołać wcześniej wspomniany "syndrom paryski" zrobiłem następująco:
*włączyłem swojego laptopa z bezprzewodowym dostępem do sieci
*wszedłem do serwisu "targeo.pl", gdzie w wyszukiwarce wpisałem Chmielno (bo aktualnie tu przebywałem)
*suwakiem zmniejszyłem skalę mapy, tak żeby obejmowała teren o promieniu mniej więcej 50 km po czym zacząłem klikać na opisy miejscowości, które oczywiście są skopiowane (legalnie i z poszanowaniem zasad licencji GNU FDL) z Wikipedii
*jeśli opis jakiejś miejscowości mnie zainteresował, przechodziłem do samej Wikipedii, gdzie dalej można klikać na opisy konkretnych miejsc - muzeów, parków etnograficznych i w ten sposób zebrać listę większości tego co warto w okolicy zobaczyć
*mało tego - jeśli akurat jakiś wikipedysta z aparatem fotograficznym już był na miejscu i chciało mu się wstawić zdjęcia do galerii w Wikimedia Commons, to możemy zobaczyć od razu jak tam naprawdę jest...

Olga Tokarczuk o Wikipedii

Akurat czytam powieść "Bieguni" Olgi Tokarczuk, którą nabyłem w czasie urlopu w księgarni w Kartuzach i ku mojemu zdumieniu okazało się, że jest tam mały rozdzialik o Wikipedii, który zacytuję tu w całości (str 83, WL Kraków 2007, wyd. pierwsze, wersja broszurowa: ISBN 978-83-08-03986-1:

Wikipedia

Wydaje mi się najuczciwszym projektem poznawczym człowieka. Przypomina
wprost , że cała wiedza o świecie pochodzi z jego głowy, jak Atena z
boskiej głowy. Ludzie wnoszą do Wikipedii wszystko, co sami wiedzą.
Jeżeli projekt się uda, to encyklopedia, która wciąż powstaje, będzie
największym cudem świata. Znajdzie się w niej wszystko, co wiemy,
każda rzecz, definicja, wydarzenie, problem, którym zajął się nasz
mózg; będziemy cytować źródła i podawać linki. W ten sposób zaczniemy
dziergać swoją wersję świata, otulać kulę ziemską naszą własną
opowieścią. Umieścimy w niej wszystko. Bierzmy się do roboty! Niech
każdy napisze choć jedno zdanie o tym, na czym zna się najlepiej.


Pod tym mógłbym się sam podpisać, aczkolwiek na pewno nie umiałbym tego tak ładnie ująć...

I dalej:

Czasami jednak wątpię, czy to się uda. Bo przecież może tam być tylko
to, co potrafimy wypowiedzieć, na co istnieją słowa. W tym sensie taka
encyklopedia nie będzie zawierać wszystkiego.


Czyż to nie brzmi jak manifest skrajnego inkluzjonisty ? :-) A co ze
zdjęciami? :-)

I brnie w swoim inklujonizmie jeszcze dalej, w kierunku czegoś co mnie się zaczyna kojarzyć z filozofią Zen:

Powinien więc dla równowagi istnieć jakiś inny zbiór wiedzy - to,
czego nie wiemy, spodnia - lewa strona, podszewka, nie do ujęcia
żadnym spisem treści, taka, której nie poradzi żadna wyszukarka; przez
jej ogrom nie stąpa się bowiem po słowach, lecz stawia się stopy
między słowami, w przepastne otchłanie między pojęciami. Za każdym
razem noga obsuwa się i spadamy .
Wydaje się, że jedynym możliwym ruchem jest ruch wgłąb.
Materia i antymateria.
Informacja i antyinformacja.


Na mój mały rozumek to już za wiele, choć jestem zasadniczo umiarkowanym delecjonistycznym inkluzjonistą, wrogiem monoteletyzmu, zwłaszcza w odniesieniu do zjawiska tzw. szybkich palców i gryzienia nowicjuszy. O nonsensopedię chyba Autorce jednak nie chodziło, bo to grzęźnięcie między słowami ma być jak najbardziej na poważnie. Aż prosi się ją w związku z tym skierować do POEWiki, ale jako, że to nasza konkurencja, nie będę tego czynił.

Niewątpliwie jednak Pani Oldze Tokarczuk należą się duże podziękowania za bezinteresowne promowanie Wikipedii w swojej najnowszej powieści. Można ją kupić np: tutaj: :-)

czwartek, 26 czerwca 2008

Kryzys medalowy

Tzw artykuły medalowe w Wikipedii, to takie które mają być najlepsze z najlepszych i spełniać wszelkie zasady i zalecenia, co jest ostatnio niemal niewykonalne, gdyż liczba, objętość i złożoność tych zasad i zaleceń jest równa mniej więcej 500 stronicowemu, 3-tomowego podręcznikowi do chemii fizycznej, z którego się kiedyś uczyłem na III roku studiów. W dodatku te zasady i zalecenia ciągle ewoluują, więc artykuły, którym kiedyś przyznano medal mogą go mieć w każdej chwili odebrany.

Artykuły na medal dostają tenże po głosowaniu i dyskusji, która trwa miesiąc. Największą nagrodą dla autorów tych artykułów jest to, że trafiają one na stronę główną Wikipedii.

Na początku działania tego mechanizmu było tak, że artykuły medalowe trafiały na główną wg widzi mi się wikipedystów. Po prostu jak ktoś uznał, że jeden wisi już za długo do wstawiał następny wg. własnego wyboru.

Potem trzeba było wprowadzić w tym pewien porządek i medalowe trafiały na główną raz w tygodniu wg takiego klucza, aby wszystkie dziedziny były mniej więcej równo reprezentowane. Gdy medalowych zrobiło się więcej były one zmieniane raz na trzy dni, a potem codziennie.

Tempo codzienne okazało się jednak zbyt szybkie - zwłaszcza ostatnio, gdyż liczba artykułów zgłoszonych do odebrania medalu i tych które mają szanse dostać medal jest niemal identyczna. Stąd od ładnych kilku miesięcy liczba medalowych oscyluje wokół 340 bez wyraźnych tendencji zwyżkowych, w związku z czym liczba tych, które jeszcze nie trafiły na główną stopniowo topnieje. Obecnie jest ich 27. 4 zgłoszone są do usunięcia, 11 do medalu, ale z tych 11 do medalu realną szansę na uzyskanie tego statusu mają obecnie też 4. A zatem artykułów na główną starczy jeszcze na 4 tygodnie po czym zrobi się problem co dalej?

wtorek, 24 czerwca 2008

Polityka, której nie ma - czyli kto jest właścicielem Wikipedii?

Fundacja Wikimedia (nie mylić ze Stowarzyszeniem Wikimedia Polska) to dość dziwna instytucja. Jak powszechnie wiadomo niektórym przynajmniej prowadzi ona Wikipedię i kilkanaście innych projektów wiki, które edytują tysiące ludzi - a czytają miliony. Warto tu podkreślić słowo "prowadzi" - bo ono nie jest równoznaczne z "jest właścicielem".

No to kto jest właścicielem, czyli jak działa licencja GNU FDL...

Jak również ogólnie, przynajmniej niektórym wiadomo, Wikipedia jest czymś w rodzaju dobra ogólnego - tzn. wszystko co jest w Wikipedii jest dostępne na licencji GNU FDL, bo tak świadomie czy też nieświadomie udostępnili to wszystko jej twórcy - czyli liczna rzesza w większości anonimowych internautów. Licencja ta generalnie zezwala wszystkim robić prawie wszystko z tym co jest nią objęte pod warunkiem podania pierwotnego źródła, autorów i objęcia tego czegoś również licencją GNU FDL. Wychodzi więc, że jak się coś obejmie tą licencją to będzie nią objęte po wsze czasy i nikt nigdy nie będzie mógł powiedzieć "to jest moje, zabraniam tego publikować".

Ciekawostką jest, że w odróżnieniu od wielu innych serwisów społecznościowych, które często nie całkiem zresztą zgodnie z prawem, zawłaszczają twórczość swoich uczestników pisząc na dole strony małą czcionką "copyright by XXX, wszelkie prawa zastrzeżone", w Wikipedii wszelkie prawa autorskie pozostają się przy autorach. Jedyne co jest od nich wymagane to "milcząca, domyślna" zgoda na licencję GNU FDL.

Kto zatem jest właścicielem Wikipedii? Formalnie współwłaścicielami zawartości Wikipedii są wszyscy jej edytorzy, bo każdy z nich ma prawa autorskie do tej części, którą sam napisał. Z drugiej strony Ci edytorzy praktycznie zrzekli się prawnych skutków posiadania tej "własności" bo nieodwołalnie udostępnili ją na licencji GNU FDL. Na dodatek, gdyby każdy z nich chciał swój kawałek tej własności "odzyskać" poprzez rezygnację z licencji GNU FDL, miałby z tym spory problem - bo jego twórczość została w mechanizmie ciągłego poprawiania i poszerzania haseł zmieszana z twórczością wielu innych osób, którzy w takiej sytuacji musieliby wyrazić zgodę na zmianę licencji swojej części wkładu. A zatem Wikipedia jest faktycznie "niczyja", albo inaczej "należy do każdego" i o to właśnie poniekąd chodziło jej założycielom, a przynajmniej tak się wielu wydawało.

...ale Wikipedia nie składa się wyłącznie ze swojego "contentu"

Paradoksalnie, Wikipedia nie składa się jednak wyłącznie ze swojej zawartości, lecz do jej funkcjonowania potrzebna jest jeszcze:
  • infrastruktura techniczna (czyli serwery i łącza),
  • różne istotne dla jej działania dane zapisane na tych serwerach, które nie stanowią jej zawartości takie jak: nazwy i hasła kont użytkowników, historie logowań na konta, historie edycji haseł i historie edycji użytkowników, listy banów (blokad użytkowników), listy blokad artykułów przed edycją itd. oraz
  • "klejnot w koronie" - czyli jej nazwa i logo,
I tu dochodzimy do sedna sprawy. Ów "klejnot w koronie" jest bowiem zarejestrowanym przez Fundację Wikimedia w USA, Brazylii, całej Unii Europejskiej i Japonii znakiem towarowym. Ponadto Fundacja rości sobie pełne prawa autorskie do tegoż logo, więc nawet jeśli w jakimś kraju logo nie jest zarejestrowane jako znak towarowy, nie można go użyć bez zgody Fundacji !!!

Czyli możesz sobie człowieku wziąć i wydrukować całą zawartość Wikipedii (pod warunkiem, że podasz źródło i autorów - lista jest hmmm.... dosyć długa, ale da się to zrobić oraz dołączysz treść licencji GNU FDL) a następnie próbować to sprzedawać na ulicy nie płacąc ani grosza Fundacji tudzież jej autorom i całą kasę zgarnąć dla siebie! Ale pamiętaj - nie pisz na stronie tytułowej tego dzieła, że to jest Wikipedia - a już w żadnym razie nie ładuj na jego okładkę loga tego projektu, bo prawnicy Fundacji mogą do Ciebie pewnego dnia zapukać i poprosić o zwrot zysków wraz z odsetkami, karą i kosztami postępowania sądowego oraz przemielenia na papier toaletowy tych egzemplarzy, których jeszcze nie sprzedałeś.

Ma to jakiś sens ?...

... no właśnie - o co tu chodzi? Dlaczego można przekopiować i przerobić wszystko, tylko nie logo projektu, który zezwala na niemal dowolne skopiowanie całego siebie? Gdy kiedyś dawno temu dyskutowano na ten temat, koncepcja zastrzeżenia logo przez Fundacje została zaakceptowana gdyż:
  • chroni to przed powstaniem "Wikipedii b" - czyli projektu wiki, który by się nazwał Wikipedią, który by miał bardzo podobny wygląd i identyczne logo - ale by Wikipedią nie był, tylko wprowadzał w błąd, że jest...
  • daje szansę dodatkowego zarobku dla Fundacji poprzez pobieranie kasy za prawo do jego użycia na towarach i do reklamy usług; jak wiadomo Fundacja ma spore koszty - musi kupować i utrzymywać serwery oraz łącza obsługujące ruch milionów internautów dziennie, a na reklamach zarabiać nie może, bo społeczność edytorów bardzo nie chce reklam w tym projekcie.
Na pewno jednak zamysłem nie było zakazać posługiwania się logo Wikipedii w ogóle wszystkim - np: chociażby po to żeby promować Wikipedię, albo żeby grupa edytorów Wikipedii mogła sobie ją wydać własnym sumptem na papierze i trochę na tym zarobić...


... i owszem, ale pod warunkiem, że zasady użycia będą jasne !

Aby było jasne kiedy można, a kiedy nie nazwy i logo Wikipedii, ówcześne władze Fundacji obiecały wydać dokument, który to będzie ściśle precyzował. Pierwsze dyskusje, które na ten temat pamiętam miały miejsce już w 2004 r. W 2005 r. powstał nawet specjalny komitet, który miał się zająć tą sprawą, ale efektem jego działalności nie było dosłownie nic. I mamy rok 2008 a zasad użycia jak nie było, tak nadal nie ma. Err.. to znaczy jakby są - w tym sensie, że są tacy co słyszeli, jakie ono mają być, tudzież można się tego domyślać z dyskusji publicznych nad jednostkowymi sprawami jego użycia takimi jak np: afera z google maps.

Tych "co słyszeli" nie ma jednak zbyt wielu, a już na pewno nie można do nich zaliczyć przypadkowych osób, które sobie znajdą to logo gotowe do pobrania na Wikimedia Commons:

http://commons.wikimedia.org/wiki/Wikipedia

i przyzwyczajeni do faktu, że ogólnie w projektach Wikimedia wszystko jest "za darmochę" pobiorą je sobie i np: wydrukują na 100 koszulkach, które będą sprzedawać na jakimś lokalnym zlocie edytorów Wikipedii.

Co prawda na górze strony w commons jest wyraźnie napisane na żółtym tle:

"Note: some images on this page, especially logos, may be non-free, copyrighted and/or trademarked by the Wikimedia Foundation. Information about the policy for such logos can be found on meta:Logo and the talk page there."

ale co jeśli nie zna się angielskiego? a nawet jak się zna, to po kliknięciu na na "meta:Logo" nie mówiąc już o stronie dyskusyjnej tej pierwszej strony nie znajdzie się żadnych konkretnych informacji co można, a czego nie robić z tym logo. Na "meta:logo" jest zbiór głosowań i wyników konkursów w wyniku których powstało obecne logo Wikipedii i loga innych projektów Wikimedia....

Powitanie

Jakoś do tej pory czułem niechęć do blogowania. Tylu ludzi to robi i na ogół nic z tego nie wynika. Generalnie ten blog ma być nie tyle o mnie, ile raczej o różnych moich poglądach związanych z Wikipedią, innymi projektami Wikimedia, innymi projektami społecznościowymi, Fundacją Wikimedia, wolną twórczością i pewnie czasami będę zahaczał też o inne sprawy.

Jak kogoś interesuje kim jestem to polecam moją tradycyjną stronę www, czyli:


oraz:


oraz